Obowiązkowy październik, listopadowa hibernacja i śnieżna materia grudnia - to końcoworoczna triada miesięcy najintensywniejszych w odczucia i zmienne częstotliwości nie tylko w życiu, lecz i na gramofonowych talerzach. W następującej odsłonie kart bluesowego notesu dam bezmierny wyraz własnej chmurze jesienno-zimowych odbiorów.
13 października
Chaotyczne muśnięcia deszczowej klawiatury. Kontrast nocy wabi. Tlącą biel. Mknę. Po strunach kruchych nerwów i krawędziach pamięciowego upojenia. Nie lubię października - rzucam, kreując utopijnie promienną kompozycję, a pogłos tej frazy uwypukla skonfrontowaną pustkę. Uchylam oddechu zaokiennego krajobrazu. Przesądny dzień. Lecz nieprzesądzony. W stanie spojrzeniowej konwersacji z wyświetlaczem elementu zdiagnozowanego jako narzędzie sterujące znużonym istnieniem, rozpatruję czasową metamorfozę. Filozoficzny ruch wnętrznego zadumania wyzwala we mnie muzyczne łaknienie. Wyprostowana krążę w ogrodzie hipisowskich okładek. Dziś łączę się z boską Janis, której prochy wrzucone do morza na kalifornijskim wybrzeżu niemal pół wieku temu pochłonęła błękitna fala dostatecznej miłości.
17 listopada
Mrok spowity pajęczynami dymu. Dzień poległ odcieniami. Chodniki przykrywają szarości, a ptaki mruczą balladę o przyćmionym niebie. Z każdym następnym obłokiem, w słuchawkach zanika pasmo błękitu. Nasilając głośność na skalę ponadgraniczną, próbuję odnaleźć bliską żywotność. Pauzuję. Wybrnęłam z etapu (przejściowego) zaduszkowego powiązania śmiertelności oraz wolnościowej klasyki pieśni. Dosadny standard listopadowej chandry wzmaga nadwrażliwości. Taktyka umyślnie buntuje milczenie. Wyciągam opuszki. Ustawiam talię, a klarownym źródłem oddechu rozpromieniam. Tańczę. I jestem - on the sunny side of November.
21 grudnia
Szal oziębłych idei opadł dreszczem na przyzwoitość. Uwadze chłodu umykam. Czego wyrazem jestem? Moja uległość wobec pobladłej próżni emocjonalnej rozgrzesza kolejny beznamiętny ton. Pragnienia duszy słaniają się pod naciskiem sumiennej litości. Chwytam śnieżne frazy, które ranią przeszyte mrozem kostki palców. Zanikającym okruchem głosu. Nucę. "Wszystko musi się zmieniać. Nic i nikt nie pozostaje niezmiennym. Młodość dojrzewa, a tajemnice się wyjaśniają. W życiu niewiele jest rzeczy, których możemy być pewni, z wyjątkiem tego, że deszcz pada z chmur, słońce rozświetla niebo, kolibry latają... A muzyka doprowadza mnie do łez." Ciepły strumień wiary błysnął na rumianym obliczu. Koję gorycz westchnień. W grudniowym koncepcie wyjątkowych idei, wyzbywam bezkształtną ciszę. Kontynuując opowieść wyraźnych kroków, przekraczam próg puenty. Nie ma innych dróg. Są tylko te, które prowadzą w miejsce przeznaczone. Miejsce jaśniejące w twoim spojrzeniu. Do domu.
Mgła
Na policzku muska ślad
Srebrem bieli kadr
Puch stopionych korytarzy
Puch stopionych korytarzy
Twój niewyraźny cień
Oddechów pusty strumień
Odnalazł nasze płuca myśli
Cisza w murach
W śnieżnym wirze
Rozpędzonych aut
Gra
Zimowa parada snów
Śnieg upada
Zakrywa drogi inne
Miotają firan korony
W przeciągu drobnych płatków
Gałęzie głaszcząc okno
Dźwigają nocny zamęt
Woń ściętych igieł
Korzenny rozprosił smak
Wymiary lotnych świateł
Migocą
W rejonach bezkresnej wyobraźni otoczmy nasze zmysły szorstkim licem wełnianego pledu. W poczuciu pomarańczowo-goździkowej melodii zimowego uśpienia, przebudźmy nasze uczucia. Podarujmy światu cząstkę poświęcenia.
Nas.
/mbluedrag